"Shḥimo" grafika: wg. własnego pomysłu, materiały: Canva i zdjęcia własne
Wybacz mi, proszę, brak zeszłotygodniowego listu. Byłem w podróży do Belgii i w przedwyjazdowym zamieszaniu nie zdążyłem go napisać. Ale już wracam, a ponieważ natrafiłem tu na coś ciekawego, co podsunęło mi pomysł tematu, porozmawiamy dzisiaj – niespodzianka! – o rytuale ;)
Przyjechałem tu pomyszko…, to znaczy, przeprowadzić naukową kwerendę w Maurits Sabbebibliotheek, jednej z bibliotek Katolickiego Uniwersytetu w Leuven, niegdyś jednego z najważniejszych ośrodków myśli katolickiej w Europie. Dziś, no cóż, jak to jest z tą katolickością nie wiem, ale się domyślam… Tak czy inaczej jest tu jedna z lepszych bibliotek teologicznych i religioznawczych w okolicy, więc jak tylko mogę, to się do niej wybieram. I trafiłem tym razem na maleńką, ale wspaniałą wystawę będących w posiadaniu biblioteki manuskryptów syryjskich, głównie liturgicznych. Przyznam Ci się, że jestem wielbicielem starych rękopisów, a praca nad nimi jest jednym z moich naukowych marzeń, którego raczej już nigdy nie zrealizuję. A już te syryjskie przyprawiają mnie wręcz o drżenie ze względu na urodę pisma, którym mogłaby być zapisywana Tolkienowska Quenya…

Ale do rzeczy. Spójrz na zdjęcie. Jest to brewiarz na dni tygodnia (tzw. Shḥimo), datowany, choć niepewnie na XVII/XVIII wiek (nie to, żebym był taki mądry, to informacje z podpisu pod zdjęciem). Jest w nim coś znajomego. Otóż w tekście czarnym znajdują się króciutkie notki zapisane czerwonym atramentem. Jeśli przeglądałeś kiedyś mszał (również posoborowy) albo chociaż Ordo Missae w mszaliku, zauważyłeś na pewno podobną dwoistość barw. Mamy tu oto do czynienia z niczym innym jak z systemem rubryk i nigryk, który jest używany nie tylko w Kościele łacińskim, ale też wśród naszych braci z Bliskiego Wschodu (choć oczywiście nie są to systemy tożsame).
Mam wrażenie, że dotychczas o rubrykach i nigrykach nie pisałem, co jest karygodnym zaniedbaniem z mojej strony. Jestem więc winien wdzięczność autorom tych manuskryptów, że mi o tym przypomnieli.
Zapewne to wiesz, ale na wszelki wypadek i tak przypomnę. Nigryki (od łac. niger – „czarny”) to teksty przeznaczone do śpiewania lub recytacji, inaczej mówiąc, tzw. euchologia, czyli szeroko rozumiane modlitwy (euche to po grecku „modlitwa”, „błogosławieństwo”). W mszy św. będą to np. antyfony, kolekta, formuły ofiarowania, tekst Kanonu itd. Rubryki natomiast (od łac. ruber – „czerwony”) to przeznaczone dla odprawiających instrukcje, rodzaj didaskaliów, które nie są do odczytywania, ale do wykonywania. Na przykład w głównie dziś używanym (w Mszy „trydenckiej”, rzecz jasna) Missale Romanum św. Jana XXIII (1962) rubryka przed konsekracją chleba mówi: “Tenens ambabus manibus hostiam inter indices et pollices, profert verba consecrationis distincte et attente super hostiam, et simul super omnes, si plures sint consecrandae” (“Trzymając hostię obu rękami między palcami wskazującymi a kciukami, wymawia słowa konsekracji wyraźnie i uważnie nad hostią, a jednocześnie nad wszystkimi, jeśli jest ich kilka do konsekrowania”). Taka podstawowa instrukcja dla średnio rozgarniętych księży jak odprawiać Mszę św. brzmi: „Mów czarne, rób czerwone” 😊
Jest taki kawał znany wszystkim, którzy interesują się liturgią: „Czym różni się terrorysta od liturgisty? Tym, że z terrorystą można negocjować” („liturgista” oznacza tutaj specjalistę od przepisów liturgicznych – czyli przede wszystkim rubryk – pilnującego przebiegu ceremonii). Uważam go za bardzo zabawny, ale jednocześnie ma on w sobie pewne drugie dno, które już zabawne nie jest. Ujawnia bowiem pewien szczególny stosunek do reguł sprawowania kultu, który można by za brytyjską antropolog, Mary Douglas, nazwać antyrytualizmem (pomijam tym samym fakt, że czasem taki „szpec” od liturgii może być apodyktycznym i nadętym bufonem epatującym swoją wiedzą w sposób nieznośny – to osobny problem). To generalnie złożone zjawisko, które może kiedyś omówię szerzej, natomiast w takim zwykłym parafialnym życiu przejawia się on często w podejściu typu „Przecież Pan Jezus się nie obrazi”. Efektem są czasem liturgie, z których człowiek wychodzi z przekonaniem, że oto brał udział w zorganizowanej obrazie boskiej.
Podział na rubryki i nigryki istnieje w liturgii Kościele od średniowiecza i to niekoniecznie tego późnego. Po kodyfikacji liturgii po Soborze Trydenckim rubryki przybrały postać całego złożonego systemu obligatoryjnych i szczegółowych reguł, które należało stosować przy odprawianiu obrzędów. W związku z tą złożonością pojawili się również rubrycyści – ludzie biegle poruszający się po gąszczu przepisów, zdolni rozstrzygać różne kwestie sporne związane np. z zawiłościami kalendarza i interpretujący normatywnie poszczególne reguły. Nam dzisiaj, przyzwyczajonym do powszechnego w liturgii posoborowej traktowania przepisów liturgicznych jako uprzejmych ale niezobowiązujących sugestii może wydawać się śmieszne albo nawet bulwersujące, że zajmowano się takimi szczegółami, jak rozstaw dłoni, kiedy kapłan rozkłada ręce lub wysokość, na której ma je trzymać, kiedy są złożone. Mało tego, że się zajmowano, to jeszcze uczono te przepisy zachowywać.
Wydaje się, że coś faktycznie poszło nie tak w Kościele potrydenckim, ponieważ rubrycyzm stał się do jakiegoś stopnia bezdusznym legalizmem; do samej zresztą liturgii podchodzono jako do prawnego obowiązku i rozumiano ją przede wszystkim jako „oficjalne formy kultu kościelnego” (to cytat z jednego z wczesno-dwudziestowiecznych podręczników, przytaczany przez o. L. Bouyera). W ramach Ruchu Liturgicznego podejściu rubrycystycznemu przeciwstawiano teologiczne rozumienie liturgii, które faktycznie w podejściu wcześniejszym gdzieś się zagubiło. Ale przegięto i dziś mamy poważnych teologów sakramentalnych, którzy piszą, że tak naprawdę liturgia narodziła się dopiero w XX wieku, bo dopiero wtedy odkryto i zachłyśnięto się jej teologicznym wymiarem (nie żartuję, mogę podać stosowne namiary bibliograficzne). No i ponieważ co najmniej od czasów reformacji nasza cywilizacja ma tendencje do bujania się pomiędzy ekstremami, dziś mamy nadprodukcję specjalistów potrafiących pięknie, górnie i zawile pisać na jakie to wyżyny teologiczne liturgia nas nie wynosi, zaś w praktyce parafialnej, wicie, rozumicie, Pan Jezus się nie obrazi…
No dobrze, ale to trzeba te rubryki zachowywać, czy nie? Ma to jakieś znaczenie, czy faktycznie liczy się – cokolwiek to znaczy – teologia liturgii, czyli to, co możemy o niej pomyśleć i powiedzieć (napisać), czy też jaką koncepcję z nią powiązać lub z niej wywieść? Otóż rubryki, jak każdy właściwie rozumiany obyczaj (z którego się wywodzą) czy prawo, stoją na straży jakiegoś dobra. W tym przypadku dobra fundamentalnego, bo ortodoksji, rozumianej tak, jak bodaj w Duchu liturgii napisał kard. Ratzinger, to znaczy jako „właściwy sposób oddawania chwały Bogu” (gr. orthe doxa – „słuszna/prawidłowa chwała”). Nasza zasadnicza – to znaczy kościelna – relacja z naszym Panem jest zapośredniczona właśnie przez liturgię, to znaczy rytuał, to znaczy gotową formę, której nie tworzymy sami według naszego widzimisię, ale w którą pokornie wchodzimy i pozwalamy się jej prowadzić do zjednoczenia z Nim. W tym sensie oddzielenie teologii od reguł rytualnych, znaczenia liturgii od niej samej jako określonej nie przez nas samych formy sakralnego działania jest ciężką pomyłką, na które lekarstwem jest głęboka spolegliwość wobec ustalonych przez Kościół reguł.
Czy to oznacza, że powinniśmy powrócić do dawnego rubrycyzmu (abstrahuję w tym momencie od pytania o jego realny zakres)? Nie wydaje mi się. Mam takie marzenie, aby księża i posługujący podchodzili do rubryk jak do najlepiej rozumianych zasad savoir-vivre’u. Nie polegają one przecież na tym, że w czasie jakiegoś oficjalnego spotkania zagląda się ciągle do podręcznika etykiety. Nie, trzeba te zasady zmemoryzować i wyćwiczyć, osiągnąć w nich biegłość taką, żeby z zamkniętymi oczami wybrać sztućce do ryby, a nie do pieczystego, żeby w nocy o północy wiedzieć komu i kiedy się ukłonić itd. itd. Słowem, marzy mi się liturgia, w której jej celebransi i uczestnicy nie potrzebują już rubryk, bo tak je wyćwiczyli i wchłonęli, że zanika różnica między nimi a formą obrzędu. A wyćwiczyli i wchłonęli z miłości do Tego, z którym się w czasie liturgii spotykają.
Twój in Christo,
Tomasz Dekert
Kontakt
Nasza strona to przestrzeń, w której dzielimy się z Tobą naszą wiedzą, a także naszym doświadczeniem w rozwijaniu życia duchowego i rodzinnego. Znajdziesz tu artykuły, porady i materiały, które pomogą Ci głębiej rozumieć wiarę oraz łączyć ją z codziennym życiem.
Newsletter
Zostaw swój adres aby otrzymać od nas wiadomości
@Credo-confiteor.com