Listy o Mszy św. „trydenckiej” – Stałość i powtarzalność

grafika: wg. własnego pomysłu, canva; zdjęcie: Jagoda Dekert

Drogi Czytelniku,

Być może zauważyłeś, że w tych moich listach, w których pisałem o konkretnych częściach Mszy św., używałem wyrażeń typu „w tym czasie robimy to-czy-tamto” albo „śpiewamy to-czy-tamto” i tym podobnych. Wynika to z pewnej cechy liturgii „trydenckiej”, na którą chciałbym w dzisiejszym liście zwrócić Twoją uwagę. Chodzi o stałość i powtarzalność – fundamentalne przymioty tradycyjnych systemów rytualnych, które liturgia katolicka w wyniku reformy w dużej mierze utraciła, moim zdaniem z ogromną szkodą dla siebie. Do liturgii zreformowanej będę się musiał dzisiaj na zasadzie kontrastu odnieść, ale zależy mi przede wszystkim na tym, żeby pokazać Ci, na czym polegają stałość i powtarzalność w przypadku klasycznej Mszy rzymskiej i co z nich wynika.

Kiedy pisałem o korzystaniu z mszalika, mówiliśmy sobie o strukturze Mszy św. i podziale na części stałe (ordinarium) i zmienne (proprium – „części własne”, przypisane do konkretnej celebracji). Wszystkie celebracje w ciągu roku liturgicznego, zarówno te z zakresu Temporale, jak i Sanctorale, mają z góry ustaloną strukturę i teksty, w ramach których nie ma miejsca na jakiekolwiek indywidualnie wprowadzane modyfikacje. Oczywiście mogą się trafić celebrans i asysta niedouczeni albo niedbali (niestety, jeśli chodzi o niedbałość, częściej celebrans niż asysta), a w efekcie jakieś elementy obrzędu zostaną odprawione kiepsko lub też w ogóle. Ale jeśli tylko nie mówimy o jakimś już ewidentnym buncie celebransa wobec jasnych reguł liturgicznej gry, każda partykularna liturgia będzie stanowiła realizację z góry przepisanego scenariusza. Jedynym miejscem/momentem, kiedy ksiądz może tworzyć coś „własnego”, jest kazanie/homilia, które zresztą formalnie nie są częścią Mszy, dlatego nawet jeśli w praktyce są głoszone w jej trakcie (po ewangelii), kapłan zdejmuje manipularz, a jeśli głosi spoza prezbiterium – również ornat. Innymi słowy, w Mszy jako takiej nie ma przestrzeni na coś skonstruowanego lub wymyślonego przez celebransa, asystę lub zgromadzenie.

Jak wspomniałem, odniosę się tu do liturgii zreformowanej, ponieważ na tym tle łatwiej będzie mi pokazać specyfikę jej poprzedniczki, jeśli chodzi o stałość i powtarzalność. Można to pokazać na kilku różnych wymiarach celebracji i określających ją praw. Przyjrzyjmy się trzem: wariantywności części Mszy, śpiewom oraz stopniowi obligatoryjności reguł.

Liturgia zreformowana, oprócz tego, że zawiera otwarte możliwości konstruowania i wygłaszania przez celebransa lub komentatorów wprowadzeń, wyjaśnień itp., to wiele jej części może być budowanych z dostępnych w mszale „klocków”, które celebrans może kombinować ze sobą w zasadzie według swojego uważania. Ktoś kiedyś żartobliwie przemnożył przez siebie te możliwości i wyszło mu, że Msza św. według Mszału Pawła VI w wersji dla diecezji polskich może być odprawiona na ponad 500 milionów sposobów. Nawet jeśli to czysto teoretyczna możliwość, to faktycznie stopień realnego zróżnicowania (a więc nie-stałości i nie-powtarzalności) jest tu wysoki. Msza „trydencka” jest pod tym względem monolityczna: nie ma w niej wielości elementów do wyboru, prawie wszystko jest z góry przepisane.    

Kolejna sprawa dotyczy śpiewów, które w liturgii zreformowanej w praktyce przestały być realnie integralną częścią liturgii. Jak może pamiętasz z jednego z moich poprzednich listów, do formularza mszalnego w formie klasycznej przynależą nie tylko teksty czytań i modlitw, ale również pieśni (antyfon) na wejście (Introit), ofiarowanie (Offertorium) i komunię (Communio). Oznacza to, że muszą one zostać wyrecytowane przez celebransa, jeśli mowa o Mszy recytowanej, lub wyrecytowane przez niego i niezależnie od tego odśpiewane przez kantora(ów) lub chór, jeśli mowa o Mszy śpiewanej lub uroczystej. Otwartą kwestią w tym ostatnim przypadku jest to, czy zostaną odśpiewane w prostych tonach psalmowych, w pełnej wersji chorałowej, czy też np. w opracowaniu polifonicznym; poza wszystkimi innymi możliwymi kryteriami (np. rangi dnia itp.) w oczywisty sposób zależy to w dużej mierze od możliwości posługujących w danym miejsce śpiewaków. Formularze mszalne w Mszale Pawła VI zawierają co prawda teksty antyfon na wejście, przygotowanie darów i komunię, a nawet istnieją księgi z opracowaniami ich chorałowych łacińskich wersji (Graduale Romanum). Być może gdzieś na świecie są miejsca, gdzie się ich używa. Bardzo bym chciał, żeby tak było ale cóż, osobiście chciałbym również, żeby gdzieś istniały smoki i jednorożce, tylko nigdy nie udało mi się żadnego spotkać. Tak czy inaczej, w absolutnie dominującej praktyce antyfony z mszału są całkowicie pomijane, a w czasie Mszy śpiewa się różnego rodzaju pieśni lub piosenki dobierane według wyczucia, gustu, upodobania lub widzimisię osób za śpiew odpowiedzialnych. Bez wątpienia mogą być to czasem utwory piękne, wysublimowane, kunsztowne i jakie tam jeszcze, ale mają one jedną wspólną cechę z tymi przeciętnymi, sentymentalnymi, kiczowatymi i kiepskimi, która powoduje, że ani jedne, ani drugie nie stanowią właściwego śpiewu liturgicznego: nie są antyfonami mszalnymi.

Kwestie wariantywności i śpiewu łączą się w pewnym zjawisku charakterystycznym dla liturgii zreformowanej, to znaczy w braku jednoznacznego podziału na celebracje recytowane i śpiewane. W rezultacie to, które części Mszy będą takie, a które takie, jest dość przypadkowe.  

Wreszcie problem reguł i ich obligatoryjności. Tutaj dotykamy pewnej szczególnej cechy liturgii zreformowanej. Otóż to nie jest tak, że nie ma ona reguł, ale jednocześnie z różnych powodów są one dość powszechnie traktowane raczej jak niezobowiązujące sugestie, niż jako jasno i wyraźnie postawione nakazy, do których należy się stosować. W rezultacie każda Msza może potencjalnie stać się teatrem jednego lub wielu aktorów, konkursem elokwencji lub szybkości, imprezą okolicznościową (to chyba szczególnie częste), a w opcji skrajnej, przedstawieniem cyrkowym lub kabaretem. A nawet jeśli jest sprawowana we w miarę „normalny” sposób, to dwa omówione wyżej wymiary powodują, że jej stałość i powtarzalność są nieobecne albo obecne w niewielkim stopniu. W liturgii „trydenckiej”, pomijając wspomnianą wyżej możliwość celebransa zbuntowanego lub bardzo niedbałego, reguły są skonstruowane w taki sposób, że kształtują każdy moment celebracji, tworząc dopiętą na ostatni guzik formę, do której należy się dostosować. W tym sensie, uczestnicząc w kolejnych liturgiach i cyklach lat liturgicznych, wrastamy w tę opowieść, która powraca do nas ciągle tymi samymi falami.

No dobrze, ale jakie to ma wszystko znaczenie? Czy nie lepiej byłoby właśnie, żaby każda Msza była inna? Żeby było w niej miejsce na wymianę serdeczności pomiędzy celebransem/koncelebransami i uczestnikami? Żeby wszyscy mieli możliwość wyrażenia własnej osobowości i indywidualności? Żeby śpiew był sformatowany według dzisiejszych wzorców kulturowych, a jego treści ważne dla danej społeczności, a nie żeby kierował się tekstami z Mszału i wzorcami muzycznymi ze średniowiecza? Dlaczego mamy zachowywać jakieś reguły i jaka płynie korzyść z tej całej stałości i powtarzalności? Czy jesteśmy robotami, żeby działać w ramach algorytmów?

Te i inne pytania są oczywiście ważne, ale spróbuję na nie odpowiedzieć następnym razem. A co Ty sądzisz?

Twói in Christo,

Tomasz Dekert        

Kontakt

Najnowsze Artykuły

Nasza strona to przestrzeń, w której dzielimy się z Tobą naszą wiedzą, a także naszym doświadczeniem w rozwijaniu życia duchowego i rodzinnego. Znajdziesz tu artykuły, porady i materiały, które pomogą Ci głębiej rozumieć wiarę oraz łączyć ją z codziennym życiem.

kontakt@credo-confiteor.com

Newsletter

Zostaw swój adres aby otrzymać od nas wiadomości

@Credo-confiteor.com