Listy o Mszy św. „trydenckiej” – uczestnictwo: pierwsze kroki.

grafika: projekt wg. własnego pomysłu

Drogi Czytelniku,

Chciałbym dzisiaj poruszyć kwestię uczestnictwa w Mszy św. „trydenckiej”, a przynajmniej jego wstępnych aspektów. Jak pisałem poprzednio, być może zdarzyło Ci się z jakiegoś powodu na nią trafić. Opierając się na własnym doświadczeniu, o którym napiszę jeszcze niżej, przypuszczam, że mogłeś czuć się nieco zagubiony. Lub też rozważasz wybranie się na taką liturgię, ale powstrzymuje Cię myśl, że tak będziesz się czuł. Mam nadzieję, że uda mi się tym listem zachęcić Cię do niepoddawania się pierwszym wrażeniom lub przezwyciężenia własnych obaw. A jeśli jesteś już częstym albo stałym uczestnikiem liturgii w starszej formie, to może będę w nim w stanie wskazać Ci na coś w tym uczestnictwie istotnego. Tak czy inaczej, zapraszam Cię do lektury.


Pamiętam swoje pierwsze wrażenia, kiedy po raz pierwszy trafiłem na „starą” Mszę. Wiedziałem o niej wtedy tyle, ile „wiedzą” wszyscy: że jest po łacinie, a ksiądz stoi „tyłem do ludzi”, oraz że została wprowadzona po soborze trydenckim, a zmieniona po watykańskim drugim. To dosyć zabawne, bo uważałem się za świadomego katolika., raczej dobrze rozeznanego w kwestiach liturgicznych (oczywiście w ramach rytu zreformowanego, tyle że wówczas sądziłem, iż to oznacza dobre rozeznanie w liturgii w ogóle). Parę razy w życiu brałem udział w Mszy według novus ordo sprawowanej po łacinie, miałem więc przekonanie, że niewiele może mnie zaskoczyć. Tymczasem w moich wrażeniach dominowała… dezorientacja.


Żadne tam mistyczne doświadczenia, poczucie otwarcia na nowo oczu czy coś podobnego. Nic z tych rzeczy. Byłem zdezorientowany i raczej zirytowany, niż zachęcony. Nie chodziło nawet o łacinę, na to byłem nastawiony. Jeśli miałbym spróbować ująć źródło mojej dezorientacji w jakąś określoną formułę, to myślę, że tkwiło ono w fakcie, że ani ja, ani zgromadzeni w kościele wierni nie byliśmy głównym punktem odniesienia dla sprawowanego tam rytuału. To było bardziej tak, jakbyśmy przyszli na jakąś górę, żeby obejrzeć wschód słońca. On się odbędzie i będzie przebiegał we właściwy sobie sposób niezależnie od tego, czy my tam będziemy, czy nie, czy będziemy intensywnie wpatrywać się we wschodni widnokrąg, czy raczej będziemy leżeć i łapać z trudem oddech po wspinaczce. To może nienajlepsza metafora, ale chodzi mi tylko o pewien obraz jakiejś rzeczywistości, która dzieje się w sposób od nas niezależny, ale w którą możemy się włączyć. Dla mnie to było dezorientujące, bo byłem bardzo przyzwyczajony i zadomowiony w liturgii, której konstrukcja powoduje, że wszystko dzieje się między celebransem (lub celebransami) a ludem. W „starej” Mszy jest o tyle inaczej, że – znowu mówię o konstrukcji – wszystko dzieje się między celebransem i zgromadzonymi a Bogiem, przy czym celebrans i posługujący działają jako ci, którzy otwierają bramę na Boską rzeczywistość, przez którą wszyscy, zarówno ci pierwsi, jak i reszta zgromadzonych, przechodzą na tyle, na ile otworzą się na łaskę, płynącą zza tych otwartych drzwi.


Tak to widzę z dzisiejszej perspektywy. Będąc przyzwyczajonym do tego, że w czasie Mszy należy do mnie „robienie czegoś”, byłem zdezorientowany (a początkowo też zirytowany) tym, że do samego jej przebiegu nie jest ono potrzebne. Przyjęcie tego, że faktycznie nie jest, stanowi dobry wstęp do uczestnictwa.


No właśnie, co z tego, co napisałem wynika dla uczestnictwa, a zwłaszcza uczestnictwa kogoś, dla kogo „stara” Msza jest – paradoks naszych czasów – nowością? Pierwszy i podstawowy wniosek jest bardzo prosty: poza wiarą i modlitwą nie musisz robić nic. Nie musisz przejmować się, że nie rozumiesz łaciny, że nie wiesz co się dokładnie w danym momencie dzieje, kiedy i jakie pozycje ciała przyjmować itp. Najważniejszą sprawą jest wiara w to, że Msza to otwarte drzwi do rzeczywistości zbawczej Ofiary naszego Pana i wynikająca z niej modlitwa. To jest sam rdzeń uczestnictwa, który jest dostępny dla każdego i nie wymaga żadnego przygotowania poza otwartością na łaskę. Czy to oznacza, że uczestnictwo bardziej intelektualne (związane np. z rozumieniem modlitw łacińskich) i aktywne (postawy, odpowiadanie, włączanie się w śpiew) jest nieistotne i nie ma wartości? Oczywiście, że nie! Ale nie jest to żaden warunek wstępny. Szybko zresztą przekonasz się, że jeśli pozwolisz sobie na regularną obecność na „starej” Mszy, to zacznie Cię ona nieść sama, a większa część tych elementów intelektualno-cielesnego zaangażowania stanie się dla Ciebie naturalnymi elementami Twojej modlitwy.


Twój in Christo,

Tomasz Dekert

Ps. Jeśli w tym, co napisałem, coś Cię zastanowiło, masz jakieś pytanie czy uwagi - zapraszam Cię do kontaktu.

Kontakt

Najnowsze Artykuły

Nasza strona to przestrzeń, w której dzielimy się z Tobą naszą wiedzą, a także naszym doświadczeniem w rozwijaniu życia duchowego i rodzinnego. Znajdziesz tu artykuły, porady i materiały, które pomogą Ci głębiej rozumieć wiarę oraz łączyć ją z codziennym życiem.

kontakt@credo-confiteor.com

Newsletter

Zostaw swój adres aby otrzymać od nas wiadomości

@Credo-confiteor.com