Listy o Mszy św. „trydenckiej” - Próg i misterium: o liturgicznym stopniowaniu

grafika: projekt wg. własnego pomysłu, wewnętrzna fot. Jagoda Dekert

Drogi Czytelniku,

Jak zapewne wiesz (a jeśli nie wiesz, zapraszam Cię do lektury jednego z naszych ostatnich artykułów), od ostatniej niedzieli w starym kalendarzu liturgicznym trwa okres nazywany Przedpościem, który niestety nie przetrwał reformy posoborowej. Zaczyna się on w trzecią niedzielę (tzw. Septuagesima – „Siedemdziesiątnica”) przed Środą Popielcową i stanowi przygotowanie do Wielkiego Postu. W związku z tym chciałbym dziś poruszyć kwestię pewnej szczególnej, a być może nieoczywistej cechy liturgii w klasycznej formie rytu rzymskiego (i w ogóle tradycyjnych systemów liturgicznych) która w moim odczuciu przenika ją całą, a pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że daje do niej pewien klucz. Przejawia się w wielu momentach, czasem jest bardziej, czasem mniej widoczna, ale ja będę chciał ją pokazać na dwóch ewidentnych przykładach: Przedpościa oraz tzw. modlitw u stóp ołtarza. Cechę tę można określić pozytywnie jako ciągłą stopniowalność, a negatywnie – jako unikanie gwałtownych i bezpośrednich przejść.


Brzmi to może zagadkowo albo i zawile, ale chodzi o rzecz w zasadzie prostą. Zarówno w samych obrzędach, jak i w roku liturgicznym istnieją pewne progi – miejsca i momenty, w których przekraczamy jakieś granice i wchodzimy głębiej i/lub dalej. Zarówno w przypadku Mszy, jak i Wielkiego Postu pierwszym i fundamentalnym takim momentem jest sam ich początek, kiedy wkraczamy, odpowiednio: w przestrzeń Najświętszej Ofiary i w czas przygotowania do Męki i Zmartwychwstania Pańskiego. Możemy to zrobić „z biegu” i bezpośrednio, na zasadzie gwałtownego przejścia z jednego stanu do drugiego. Ale możemy też stopniowo, niebezpośrednio, łagodniej i pełniej, pozwalając sobie na czas przygotowania, w którym to, co było dotychczas, delikatnie przenika się z tym, w co wchodzimy. W którym przyzwyczajamy się do stanu, w który wkraczamy, pozwalając prowadzić się mądrości tradycji Kościoła, która te sytuacje liminalne (łac. limen – „próg”) opracowała rytualnie.


Otóż właśnie. Ryt klasyczny jest bardzo konkretny. Nie „opowiada” nam tego, co robi, tylko po prostu to robi (w starożytnej grece, jednym ze słów, które odpowiadałyby naszemu „rytuałowi” jest dromenon – „to, co się czyni”, „działanie”). Na czym to zatem polega w obu wybranych dziś przypadkach?


Jeśli chodzi o Przedpoście, liturgia zmienia się, poczynając od nieszporów w sobotę przed niedzielą Siedemdziesiątnicy. Nieszpory (łac. Vesperae) są modlitwą w ramach officium (dzisiaj: „Liturgia Godzin”), której właściwą porą odmawiania jest zachód słońca, a więc moment, w którym w sensie liturgicznym zaczyna się już następny dzień. Dlatego każda niedziela, ale też większe święto, ma podwójne nieszpory: te z dnia wcześniej i te z samego dnia świątecznego. W sobotę przed Siedemdziesiątnicą do tekstów Vesperaedodany zostaje jeden mały szczegół. W ich zakończeniu do wezwania Benedicamus Domine! („Błogosławmy Panu!”) i odpowiedzi Deo gratias! („Bogu niech będą dzięki!”) dołącza się podwójne Alleluja! (hebr. Hallelu-Jah!– „Chwalmy Jahwe!”), które odtąd nie pojawi się w liturgii aż do Mszy Wigilii Paschalnej. Jest to pozostałość dużo bardziej rozbudowanego zwyczaju „pożegnania Alleluja”, które w średniowieczu przybierało wręcz liturgiczną formę pogrzebu (z tego, co wiem, dzisiaj gdzieniegdzie próbuje się do tego wracać). Od następnego dnia liturgia przybiera już formę wielkopostną: fioletowe szaty, brak hymnu Gloria in excelsis Deo („Chwała na wysokości Bogu”), w śpiewach międzylekcyjnych zamiast Alleluja z wersetem tzw. Tractus– najczęściej psalm lub jego dłuższy fragment; przed zmianami na początku lat 60. (jeszcze przedsoborowymi) na koniec Mszy mówiono lub śpiewano Benedicamus Domino! zamiast Ite missa est! („Idźcie, ofiara spełniona!”). Są to wszystko cechy liturgii pokutnej, a po części żałobnej.


Jednocześnie Kościół w okresie Przedpościa nie nakazuje postu i nie zabrania zabaw. W przestrzeni życia codziennego jest to ciągle czas zwykły, a nawet taki, w którym – przynajmniej na poziomie religijnym – unosi się w powietrzu radość Bożego Narodzenia i Objawienia, w kulturze świeckiej przybierająca postać karnawału. Dawniej, zanim kultura ta uległa „spłaszczeniu”, był to wręcz czas intensyfikacji zabawy. Obie te płaszczyzny przybierały razem postać słynnej wojny postu z karnawałem, w której post ostatecznie odnosił zwycięstwo. Nie robił tego jednak nagle. W przestrzeni liturgicznej zajmował swoje miejsce, poczynając od Siedemdziesiątnicy.


Pozwolę sobie na przytoczenie małego literackiego skojarzenia. Jeśli znasz twórczość J.R.R. Tolkiena, pamiętasz może obraz dwóch drzew Valinoru: Laurelinu i Telperiona. Były one dla krainy Valarów źródłem światła, pierwszy – złotego, drugi – srebrnego. Każde z nich świeciło w konkretnym kilkugodzinnym cyklu w taki sposób, że przez dwie godziny dnia, jedną rano i jedną wieczorem, ich światła mieszały się ze sobą, co było czasem szczególnego i błogosławionego piękna. W którymś ze swoich tekstów (być może listów – wybacz mi, nie pamiętam, a nie mam teraz jak sprawdzić) Tolkien wskazuje na angielskie słowo twilight (tłumaczymy to jako „zmierzch”, ale dosłownie słowo to oznacza „dwuświatło”), jako na odzwierciedlenie w języku momentu, kiedy światła słońca i księżyca nakładają się na siebie. Była to jego ukochana pora dnia, oczywiście wówczas, kiedy dało się takie zjawisko w ogóle zaobserwować. Myślę, że ta mitologiczno-kosmiczna symbolika dobrze oddaje opisaną wyżej liturgiczną rzeczywistość.


Na temat modlitw u stopni ołtarza mam zamiar pisać szczegółowo w którymś z kolejnych listów. Tutaj chcę zwrócić uwagę tylko na ten aspekt liminalności – bycia „pomiędzy” i stopniowego wkraczania w świętą przestrzeń. W liturgii zreformowanej, która prawie całkowicie z niego zrezygnowała, ksiądz może wbiec do zakrystii na dwie minuty przed Mszą, narzucić pośpiesznie albę, stułę i ornat, a potem „wskoczyć” bezpośrednio w obrzęd mszalny, bez żadnych etapów pośrednich. Oczywiście takie wbieganie do zakrystii w ostatniej chwili może się też zdarzyć w przypadku księdza odprawiającego w rycie klasycznym, jest jednak jasne, że w takim przypadku łamie on reguły. Przygotowanie bowiem powinien on zacząć już tam, obmywając ręce i ubierając szaty liturgiczne z towarzyszeniem specjalnie na to przepisanych modlitw. O tym innym razem. Natomiast nawet jeśli wbiegnie, ryt Mszy powstrzyma go przed bezpośrednim podejściem do ołtarza. Zanim to zrobi, musi stanąć na progu, u stóp ołtarza (który zgodnie z regułami powinien stać na podwyższeniu) i prosić naszego Pana o zmiłowanie i czyste serce. Musi uznać, że nie jest godny wejść tam, gdzie ma wejść i zrobić, to, co ma zrobić, i że nie robi tego ze względu na własna godność czy doskonałość, ale z łaski Najwyższego. Musi przejść przez to miejsce, w którym „już jest” w świętej przestrzeni, a jednocześnie „jeszcze” w nią nie wszedł. Słowem, musi poddać się przemianie.


Nieco się dzisiaj rozpisałem, więc w tym miejscu może zakończę. Do następnego razu!


Twój in Christo,

Tomasz Dekert

Kontakt

Najnowsze Artykuły

Nasza strona to przestrzeń, w której dzielimy się z Tobą naszą wiedzą, a także naszym doświadczeniem w rozwijaniu życia duchowego i rodzinnego. Znajdziesz tu artykuły, porady i materiały, które pomogą Ci głębiej rozumieć wiarę oraz łączyć ją z codziennym życiem.

kontakt@credo-confiteor.com

Newsletter

Zostaw swój adres aby otrzymać od nas wiadomości

@Credo-confiteor.com